Reakcje są różne. Jedni udają, że nic nie widzą, inni przeciwnie - wpatrują się, komentują, nie kryją zdziwienia: jak to tak, tutaj? Co to będzie? I ile ty masz lat, dziecko? Zdarzają się i tacy, których zupełnie to nie interesuje.
Na zajęciach, pomiędzy zajęciami...
Zwykle budzę wtedy żywe zainteresowanie. Czy to na uczelni, czy - do niedawna - w szkole policealnej. A ja nie lubię być w centrum uwagi. Chcę po prostu zrobić coś, co sprawia mi przyjemność. Czasami muszę, bo inni cisną. Reakcje są takie: ci, którzy nie mają pojęcia, co robię, zachwycają się: wow, jak szybko ci to idzie! Ci, którzy mają pojęcie: wow, taka młoda, a tak to lubi! Albo taka motywująca koleżanka Ania: a czemu tu ci wyszło tak ch*jowo?
Na bulwarach, na ławkach, na trawie...
Tam z reguły najspokojniej. W końcu najciemniej jest pod latarnią. W tłumie wielu nie zauważa albo ma w nosie. I ja to lubię. Robię sobie to, co chcę - i niech mnie nikt o nic nie pyta! Ale czasem przejdzie staruszek, staruszka. Uśmiechną się. I już by się wydawało, że idą dalej, ale nie: staruszka musi. Że pięknie. Że taka młoda, a o, proszę. I staruszek: że co to będzie, że szalik, a przecież jest wiosna. Że może go nauczę na tych drutach... hm, szydełkiem? Oj tam, szydełko też drut. Tylko jeden. I z haczykiem (o haczyku dopowiadam ja - wszak haczyk ma w szydełku znaczenie strategiczne).
Albo dziecko. Przebiega, niby nie patrzy, niby się wstydzi. Ale czasem się odważy - nie do mnie, skądże. Ja - choć nie chcę - dzieci trzymam na dystans. Więc jest tylko: mamo-mamo-a-co-ta-pani-robi, mamo-mamo-zobacz.
I choć każdej uwagi, którą na siebie zwrócę boję się jak ognia... I choć każda mijająca mnie osoba to wypowiedziane w środku życzenie: niech jej to nie obchodzi, niech nie reaguje! - to jednak te reakcje staruszków, staruszek, małych dziewczynek i chłopców... są miłe. Najmilsze. Bo takie szczere i zwykłe. Motywujące.
W pociągach... przede wszystkim w pociągach!
Od pięciu lat, jeśli jadę pociągiem, jest to najczęściej podróż przynajmniej sześciogodzinna. Nie wyobrażam sobie takiej podróży bez wzbudzenia kontrowersji - choć wcale jej nie chcę. Pociągowych historii dziewiarskich mam mnóstwo. Najchętniej odcinam się od świata zakładając słuchawki - i być może wcale nie słucham wtedy muzyki. Manifestuję tylko swoją odrębność i niechęć do nawiązywania konwersacji z przypadkowymi ludźmi. Ale zdarzają się uparciuchy: no widzę, że mówią do mnie, no słyszę pomrukiwania, ściągam słuchawki i grzecznie odpowiadam na pytania: że koc, że szalik, że czapka, że dla mamy, że dla babci, że dla siebie, że nauczyłam się sama, choć przede wszystkim chciałabym odpowiedzieć, że cociętowogleobchodzi - ale ja grzeczna jestem, miła. No to cierpię.
Jest jednak taka pociągowa historia... krótka, ale rozczulająca jak diabli. Opublikowałam ją w styczniu tego roku na fejsbuku. Opublikuję i tu:
I był w pociągu chłopak, jeden z tych: łysa głowa, tatuaże, masa, rzeźba i tak dalej. Grozę budzący. Ja z nim w przedziale sam na sam, a on przez telefon mięsem rzucał wprost na talerz interlokutora. Po cichutku, w przeciwległym kącie przedziału zajęłam się dzierganiem szalika. On po chwili skończył soczyście mięsną rozmowę, spojrzał na mnie i o ja cię, co to będzie, szalik - mówię zdziwiona, a on że ojej, że szydełko, a jego kiedyś babcia na drutach nauczyła robić i też zrobił szalik, ojoj, wspomnienia, pięknie, powodzenia!
Dla takich reakcji opłaca się nadstawiać karku i ryzykować zwróceniem na siebie uwagi... :)
A ty? Robisz to w miejscach publicznych?