27 października 2014

Nie karm Tchórza



W kupie raźniej. Cieplej. Bezpieczniej. Wiadomo.


I

Rodzi Ci się w głowie pomysł: poszłabym na kurs szycia na maszynie! Googlujesz, znajdujesz piękną pracownię w Twoim mieście. Kurs zaczyna się w przyszłym miesiącu i teraz jest na niego duuuża promocja. Myślisz: rety, muszę iść, to moje marzenie! A potem...

Budzi się w Tobie Tchórz. Powoli.

Zwykle zaraz po przebudzeniu namawia Cię do obdzwonienia każdej koleżanki, która może by chciała z Tobą na taki kurs pójść. No niestety - jedna nie ma kasy, druga właściwie nie chce, trzecia nie będzie miała z kim dziecka zostawić.

Później Tchórz zaczyna przejmować Twoje myślenie: bo w sumie to drogo... bo w sumie to daleko... zajęcia będą się kończyć o 17.00, będzie już ciemno... bo właściwie to ja tylko tak chciałam sprawdzić, nie mam ochoty na żaden kurs, książkę sobie kupię...

I nie zapisujesz się. Nie idziesz. Po kilku miesiącach oglądasz na fejsie pracowni zdjęcia z kursu, widzisz te piękne tkaniny i roześmiane dziewczyny, wśród których mogłaś być i realizować swoje małe marzenie.


II

Kończysz gimnazjum za trzy miesiące i musisz już myśleć o rekrutacji do liceum. Za kilka lat stwierdzisz, że to był banał, ale teraz jeszcze się stresujesz, że mogą Cię nie przyjąć. Twoja wymarzona szkoła jest w sąsiednim mieście. Mają tam świetną klasę humanistyczną z prawdziwego zdarzenia - będziesz jeździć na warsztaty do radia, będziesz mieć możliwość pisania tekstów dla lokalnej prasy, będziesz mieć częste wyjścia do teatru dofinansowywane z jakiegoś-tam-projektu.

Dzień, w którym będzie można zarejestrować się do systemu, poprzedzają częste rozmowy z rodziną i znajomymi. Wszyscy mówią, że jesteś już taka dorosła. Żebyś wybrała mądrze. Mat-fiz najlepiej. Albo biol-chem. Pójdziesz na polibudę i znajdziesz pracę bez problemu. Albo farmaceutką zostaniesz. I daj spokój, nie marnuj czasu na dojazdy. Idź ze wszystkimi do liceum w mieście. Będziesz mieć przyjaciół blisko, będzie Wam raźniej.

I budzi się w Tobie Tchórz. Powoli.

Najpierw każe Ci sprawdzić, ile rocznie wydasz na bilet miesięczny, by dojeżdżać do tej wymarzonej szkoły. Później za sprawą Tchórza sprawdzasz rozkłady jazdy i konfrontujesz je z godzinami zakończenia lekcji dostępnymi na stronie szkoły - widzisz, że będą się zdarzać takie dni, kiedy na autobus trzeba będzie czekać nawet godzinę.

Potem Tchórz Twoimi palcami wpisuje w wyszukiwarkę human czy mat-fiz i zaczynasz czytać. Że frajerka z Ciebie. Że na żadne studia się nie dostaniesz po humanie. Że możesz tam iść, jeśli jesteś tak tępa, że nie ogarniasz matmy. Tylko pamiętaj, że zawsze będziesz trochę niżej w hierarchii. No i skończysz na kasie w dyskoncie.

Odpuszczasz. Idziesz na mat-fiz. Dostajesz się, bo egzaminy poszły dobrze, no i masz świadectwo z paskiem. Nie jesteś tępa.
Po kilku miesiącach, idąc zdołowana do szkoły, bo wiesz, że znów wyjdziesz na idiotkę przy tablicy, wchodzisz na fejsa na telefonie. Twoja dawna znajoma dodaje zdjęcie z fajnych warsztatów. Robisz małe rozeznanie. Wow, ona poszła do tej klasy. Do tej szkoły. Teraz już za późno, przemęczę się te trzy lata... - myślisz i zaciskasz zęby. To Tchórz z Tobą wygrywa.


III

Dwa lata temu zapisałaś się z koleżanką do chóru akademickiego. Na cotygodniowe próby chodziłyście razem. Czasem, jak ona odpuściła, bo jej się nie chciało albo się rozchorowała - Ty też odpuszczałaś. Już wtedy budziłaś w sobie Tchórza. Ale taki niegroźny się wydawał. Przyjazny nawet, do ugłaskania.

Tylko że ostatnio koleżanka coraz częściej odpuszcza. Raz powiedziała, że będzie, Ty poszłaś na próbę, a jej nie było. Rety, jaka się czułaś oszukana! Całą próbę czekałaś tylko na koniec, choć uwielbiasz śpiewać. Ale w przerwach nie było z kim pogadać. No i trochę się wstydzisz tak bez koleżanki u boku. Razem to wariujecie, gadacie o głupotach, jest fajnie.

Tchórz budzi się coraz częściej, bo teraz nawet jak koleżanka powie, że będzie, to nie masz pewności. I odpuszczasz. Nie chodzisz na próby. Za rok obejrzysz nagranie z koncertu. Ach, ale byś pośpiewała... Zaraz... koleżanka w pierwszym rzędzie? Jednak chodzi na próby? Beze mnie?






Tak wiele Cię omija. Tak bardzo żałujesz. No ale trudno, sama nie pójdziesz, wiadomo. Tak samotnie to bez sensu. Trochę Cię rozumiem. Bo możesz nie mieć pewności siebie. Zdarza się. Ale uwierz - nic nie uczy jej bardziej, niż rzucenie się na głęboką wodę (która z perspektywy czasu okaże się sięgać Ci do kolan).

Przez ostatnie lata przekonałam się, że nie ma nic lepszego, niż zrobienie czegoś dla siebie bez oglądania się na innych. Jasne, romantycznej kolacji z moim R. nie odbębnię sama, ale  po prostu pyszną kolację zrobić sobie mogę. Mogę nawet pójść do pizzerii i wciągnąć placka, aż mi się będą uszy trzęsły, i nie udawać, że czekam na kolegę, a on nie przyszedł.

W kilku aspektach życia Tchórza nigdy w sobie nie miałam. Z dnia na dzień decydowałam o wyjeździe gdzieśtam, pakowałam plecak i wsiadałam w pociąg. Pojechałam sama do Częstochowy, żeby kupić buty. Pojechałam sama odwiedzić moją drużynę na obozie, w którym nie mogłam uczestniczyć przez całe dwa tygodnie. Nie mając osiemnastu lat, zapisałam się na dwutygodniowy wolontariat w schronisku górskim, nie oglądając się na to, czy ktoś pojedzie tam ze mną. Moja Mama sprawiła, że od dziecka miałam dużą pewność siebie. I zawsze mogłam robić to, co sprawiało mi przyjemność.

Prawdziwy Tchórz w dziedzinach niewyjazdowych urodził się jakoś w liceum. Może przed. A ja zbyt długo go karmiłam.

Poszłam na biol-chema w moim mieście, choć marzyłam o humanie w mieście sąsiednim. Wybrałam się, owszem, na warsztaty dziennikarskie, na które nie udało mi się namówić nikogo znajomego, ale przez trzy godziny  ich trwania czułam się jak ta dziewczyna na próbie chóru. I drugie spotkanie już sobie darowałam.

Teraz - czasami mój Tchórz się budzi, ale ja go wtedy CAP! Dobijam. Przynajmniej PRÓBUJĘ i czuję się z tym świetnie. A Ty pewnie nic z nim nie robisz. Możesz mówić, że nie żałujesz, ale ja wiem, jakie myśli plączą Ci się po głowie.

Pierwsze dobicie Tchórza nastąpiło u mnie trzy lata temu, kiedy poszłam na drugi kierunek studiów (ostatecznie go olałam po dwóch latach, ale to już inna sprawa). Później zobaczyłam ogłoszenie o możliwości odbycia fajnych praktyk. Oczywiście pierwsza myśl: hm, kto mógłby chcieć zgłosić się ze mną? Spontanicznie capnęłam. Dobiłam. Po prostu wysłałam maila ze zgłoszeniem. Potem tylko poinformowałam koleżankę, że będę miała takie fajne praktyki i ona też postanowiła się zgłosić. Za nami poszły kolejne trzy dziewczyny z grupy. To były prześwietne miesiące.

Zapisałam się na florystykę nie pytając koleżanki, czy chciałaby pójść ze mną. Wzięłam udział w szkoleniu, na którym mi bardzo zależało. Chodzę na długie spacery po Szczecinie i nie potrzebuję do tego przyjaciółki u boku. Czasami idę zjeść coś na miasto nie zastanawiając się, czy nie będę wyglądać jak samotne dziewczę, któremu randka uciekła. W ostatnią sobotę poszłam sama na siedmiogodzinny koncert, bo to była istna uczta dla mojego ucha i ducha, i nie odpuściłabym tylko dlatego, że dla żadnego mojego znajomego perspektywa posłuchania na żywo w jednym miejscu Łony, Fisza, Nosowskiej, Skubasa, Króla i Pustek nie była kusząca. Przecież to ja chciałam iść na ten koncert i czyjakolwiek niechęć nie byłaby w stanie tego zmienić.

W mojej sytuacji ten rodzaj odwagi jest szczególnie ważny. Gdybym oglądała się na innych, prawdopodobnie połowę każdego roku spędzałabym zaszyta pod kołdrą, bo zwykle to R. jest najlepszym towarzyszem w rozrywkach wszelakich, to z nim czuję się najlepiej. Ale ja nie chcę zaszywać się pod kołdrą do lutego.





Nikt nie przeżyje Twojego życia za Ciebie

Mrożące krew w żyłach są dla mnie historie o dwóch, dajmy na to, przyjaciółkach, które wspólnie rezygnują na przykład ze studiów, będąc, załóżmy, na trzecim roku. Naprawdę wierzycie w to, że obie mają identyczne plany, identyczne marzenia, taki sam zapał i taki sam potencjał? Przyjaciółki mogą się uwielbiać. Kochać. Mogą wiedzieć o sobie wszystko. Mieć podobne zainteresowania. Ale kiedy jedna z nich idzie w dół za drugą, to nie jest dobrze. Wasze przyjaźnie i związki nie ucierpią na tym, że czasem dokonacie innych wyborów.

Od jakiegoś czasu oczyszczam swoją przestrzeń. Może nie wycieram częściej kurzu z mebli, ale pozbywam się ze swojego otoczenia osób, które ciągną mnie w dół. Brzmi to trochę brutalnie? Trudno. Ważne, że czuję się dzięki temu spokojnie, dobrze. Żyję w zgodzie z sobą. A jednocześnie nie jest to dla nikogo krzywdzące. Ważne, by mieć wokół siebie ludzi, którzy motywują Cię do działania, a nie wyrastają na Twojej drodze jak drzewa, z którymi zderzy się Twój zapał.

Nie karm Tchórza. Pamiętaj, że prawdopodobnie ta osoba, która rezygnuje z Waszego wspólnego działania, robi to wyłącznie ze względu na siebie. Bo ma w sobie więcej pewności siebie i wie, że to nie dla niej. Ty możesz rozwijać się dalej, a Waszą relację pielęgnować przy piwie, niekoniecznie na próbie chóru.

Jest jeszcze jedna ogromna zaleta zrobienia czegoś samotnie. Kiedy bez ukochanej przyjaciółki wchodzisz w nowe środowisko (na przykład w grupę na kursie szycia), możesz być w stu procentach sobą, nie myśleć o tym, czy dobrze wypadniesz w jej oczach. No bo nie oszukujmy się, oceniamy się wzajemnie w każdej chwili.

Poza tym, nie zamykasz się w swoim nieśmiertelnym duecie czy tercecie, powtarzając stare żarty i wspierając się dobrze już znanymi spojrzeniami. Teraz będziesz musiała się odezwać. Głośno. I może poprosić kogoś nieznajomego o pomoc. Zdusić Tchórza na amen. Otworzyć się na ludzi, fantastycznych ludzi, których pełno jest wokół Ciebie.

Nie warto?

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...