O ile mnie pamięć nie myli, do Szczecina wprowadziliśmy się 11 września 2010 roku. Minęły więc cztery lata, a to miasto wciąż mnie zachwyca, wciąż zaskakuje.
Pierwsze dni w Szczecinie były nieustannym ścieraniem się lata z jesienią. Zupełnie tak jak teraz. Chłodne poranki, niechętna zmiana lekkiej bluzy na kurtkę i stres - wtedy związany z tym, co mnie czeka na studiach, teraz rzadki, mający swoje źródło zupełnie gdzie indziej.
To była magia. Nasze pierwsze mieszkanie w centrum. Codziennie mijałam wspaniałe kamienice, codziennie byłam tą, która zwalnia wśród pędzącego rano tłumu. Tramwaje, centra handlowe, sygnalizacja świetlna. I ta dzielnica. Teraz raz na jakiś czas przechodzę tą samą drogą, którą przechodziłam na co dzień przez pierwsze pół roku życia w tym mieście: świętego Wojciecha, Jagiellońska, Śląska, plac Grunwaldzki. Sklep z drogimi meblami, z oświetleniem, księgarnia językowa, cukiernia, restauracja wegetariańska i Żabka. Pierwsza jesień i pierwsza zima. Stare chodniki.
I wiecie co? Teraz, będąc tam, czuję tę magię wciąż. Czuję się jak cztery lata temu, czuję, jakbym znów stawiała pierwsze kroki w Szczecinie.
Ale co mnie właściwie tak nastraja? Miejsce czy pora roku? A może jedno i drugie?
Ale co mnie właściwie tak nastraja? Miejsce czy pora roku? A może jedno i drugie?
Nie wiem. Wiem tylko, że jesień w tym mieście jest dla mnie szczególna.
Spójrzcie, jak widzę Szczecin wczesną jesienią.
Trudno będzie mi rozstawać się z tym miastem w przyszłym roku.