31 sierpnia 2014

Jestem narzeczoną marynarza

Post osobisty, momentami ironiczny.








Nie ukrywam przed nikim, że byłam dziewczyną, jestem narzeczoną, a będę żoną marynarza. Czy jest trudno? Pewnie! Ale jak się ma w sercu ogromną miłość i pewność, to można przetrwać. Kobiety marynarzy często powtarzają, że nie każda może być żoną marynarza. Coś w tym jest. Ale gdyby mnie ktoś pięć lat temu zapytał, czy chciałabym mieć faceta-marynarza, odpowiedziałabym bez wahania: nigdy w życiu! Dziwnym trafem pół roku później wszystko się zmieniło. Bo najważniejszy jest on, człowiek i to, co między nami, a dopiero potem pojawia się trud wynikający ze specyfiki jego zawodu. I chęć przetrwania tego trudu.

W tej lądowej części naszego związku przez cztery i pół roku w żadnym z nas nie wykiełkował choćby cień zwątpienia. Więc i w części morskiej nie ma na nie miejsca.

My to wiemy.
A inni?


NAIWNE STEREOTYPY


Cóż, pochodzimy z miejscowości położonej w centralnej Polsce. Obecnie mieszkamy w Szczecinie. Tutaj, na Pomorzu Zachodnim, zawód marynarza nie robi na nikim wrażenia. A w okolicach Łodzi dla wielu mój narzeczony to istne uosobienie egzotyki. I padają głupie pytania... Może więc czas, bym na nie po swojemu odpowiedziała?


Zacznijmy odważnie, od klasyka: A ty wiesz, że marynarz to w każdym porcie ma inną?
No pewnie! Kiła, rzeżączka i wirus HIV kręcą każdego współczesnego faceta, musi tylko spełnić dwa warunki:
1. naprawdę być facetem,
2. wejść na statek.
Co więcej, wykonywanie tego zawodu automatycznie uruchamia w mężczyźnie chęć zdradzenia ukochanej kobiety. Nieważne, czy jest wspaniale kochającym wrażliwcem, czy prawdziwym samcem, potwierdzającym swoją męskość przez umiejętność puszczenia bąka podczas sikania na stojąco (ja tego nie wymyśliłam!). Chyba namówię swojego R., by jednak zmienił pracę. Bo wiadomo, że mężczyźni pracujący na przykład w biurze nigdy, przenigdy nie zdradzają. Praca na lądzie gwarancją wierności!


Kontynuujmy naszym ukochanym: Chcecie mieszkać w Łasku? To jak R. będzie pływał?!
Jak to: jak? Normalnie, zbudujemy tratwę i R. przez Grabię, Wartę i Odrę w końcu dopłynie do Świnoujścia. A tam, jak każdy marynarz, pójdzie z walizką na plażę i poczeka na przepływający akurat statek.


Pytanie kolejne, trochę rzadsze, ale wciąż częste: A co jak będzie wojna?
Tutaj zawsze następuje chwila konsternacji: o co chodzi? I nagle przebłysk, bo trzeba tłumaczyć: nie, R. nie jest w marynarce, to nie wojsko, on pływa na statkach handlowych... Wiesz, wozi banany, orzeszki, trupy, takie tam... w sumie sam nie wie, co do tych kontenerów powkładali...


Mogłabym tak wymieniać i wymieniać. Dodam jeszcze tylko, że marynarze na statku nie zbierają się codziennie wieczorem, by pośpiewać sobie szanty, nie noszą ciuchów w biało-granatowe paski i nieczęsto mają możliwość swobodnego wyjścia na ląd.



A W TYM WSZYSTKIM JA


Czekam cierpliwie. Odpowiadam z nieukrywanym zmęczeniem wciąż na te same pytania, a z radością na wszelkie przejawy troski i wsparcia. Bo wśród bliskich ich nie brakuje. Nie rozstaję się z telefonem (mamy ogromne szczęście, bo R. trafił akurat na statek, na którym jest Internet, a to szczyt nowoczesności), ratują nas dwie aplikacje:






Nieustannie sprawdzam godzinę, na www.marinetraffic.com śledzę statek mojego Narzeczonego, pilnuję stref czasowych. Znam jego rozkład dnia i wiem, o której mogę się spodziewać mojego R. online.






I nigdy, przenigdy nie przechodzę obojętnie obok motywów marynistycznych!






(Tym sposobem przemyciłam do osobistego wpisu dwie zrobione dziś bransoletki.)



A Wy? Znacie jakiegoś marynarza lub jego kobietę? :-)

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...