Ostatnio wszystkie dni są do siebie podobne.
Rano, zawsze zbyt wcześnie budzi mnie radio, które jest na tyle daleko, bym nie mogła wyłączyć go przez sen. Ociągam się, wstaję pół godziny, przez co tyle samo czasu zostaje mi do wyjścia z domu na autobus dokądkolwiek. Śniadanie jem w towarzystwie prowadzących poranną audycję. Wiem, gdzie spodziewać się korków i kto wygrał świąteczną bombkę Radia Szczecin.
Zaczyna się dzień. Na przykład od praktyk, po których z rękoma czarnymi i lepkimi od żywicy biegnę na uczelnię, czasami zahaczając po drodze o jakiś tani obiad. I myśl smutna się pojawia: że niedługo do domu, do kochanego mieszkanka, do ciepłego łóżeczka z tej paskudnej zimy będę musiała wejść. Ech.
I są zajęcia, i choć marzę, by się już skończyły, bo przecież nie miałam kiedy się do nich przygotować, to jednak po włożeniu zeszytu do torebki zupełnie nie mam ochoty wychodzić na zewnątrz, bo jak na zewnątrz, to na tramwaj, więc za minut kilkadziesiąt będę w domu, w ciepłym i przytulnym mieszkanku, ech, nie chcę, nie chcę bardzo.
W weekendy czasami trafi się zjazd i chce mi się tworzyć, i chce mi się zostać tam, zasnąć na niebieskiej folii i przespać miesiąc lub dwa, ja nie chcę do domu, ja nie chcę pić ulubionej herbaty z miodem, nie chcę, ja chcę skakać przez płot. Wychodzę ze szkoły i myślę, z kim by pójść na kawę, w jakie jeszcze zobowiązanie się wplątać, jakie sprawy musieć załatwić koniecznie teraz, byle nie wrócić do przytulnego mieszkania, ech.
Ale przychodzi wieczór, zmęczenie, kwiaciarnia się zamyka, na uczelni już tylko portier puszcza oko z okienka, a niebieska folia schowana do szkolnej szafki. W okamgnieniu znajduję się na klatce schodowej i kroczę ciężko na drugie piętro, marząc, by zemdleć gdzieś przy skrzynkach na listy. Ale klucz już w zamku, wchodzę do mojego przytulnego i ciepłego mieszkania, ech.
I jest cicho. I włączam radio. I wyłączam radio. I siedzę co najmniej do drugiej, bo zmęczenie wcale nie sprawia, że zasypiam. I marzę o tym, by wyjść z domu, pogadać z kimś, teraz, w nocy, spacerować po osiedlu i o czwartej nad ranem zanucić piosenkę.
Jestem tylko ja i buczenie lodówki. Dobranoc.
Pamiętaj, ta lodówka buczy tylko dla Ciebie. Ja bym ją doceniła i zajrzała, co tam dobrego u niej słychać... Trzymaj się mocno!!! :*
OdpowiedzUsuńTo są typowe objawy małych tęsknotek, których nie próbujemy nazwać, bo w głębi duszy wiemy, do kogo tęsknimy i gdyby ten ktoś na nas w domku czekał , to i powroty byłyby bardzo przyjemne i nie w głowie by były myśli o nocnym wypadzie na miasto.
OdpowiedzUsuńTo było bardzo długie i niegramatyczne zdanie, zupełnie dla mnie nietypowe, ale tak dobrze Cię rozumiem, że musiałam to natychmiast zwerbalizować.
Trzymaj się cieplutko i pogadaj czasami z lodówką, niekoniecznie w nocy:-)
https://www.youtube.com/watch?v=r8l4tKIqmDM
OdpowiedzUsuńAno chodzi :)
UsuńJak ja uwielbiam takie klimaty i światełka :)
OdpowiedzUsuńOh... wiem o czym mowa. Niedawno cieszyłam się ze swojej niezależności, samodzielności i innych ści, a teraz gdy przychodzi mi siedzieć w mieszkaniu (a ostatnio bywa tak często) to świruję.. tracę energię i zapał...
OdpowiedzUsuń