Nie jestem jedną z tych osób, które babcia nauczyła szydełkować, mama - szyć na maszynie, a los obdarzył talentem plastycznym. Jestem jednak jedną z tych osób, które w swoim życiu poznały wielu fantastycznych nauczycieli, utalentowanych rówieśników i inspirujących miejsc. Poniżej przeczytacie o nieustannym odkrywaniu przeze mnie nowych pól do twórczego działania, o poszukiwaniu pasji i dążeniu do wytrwałości. To będzie długi post!
Od dziecka wypełniałam swoje życie różnymi zajęciami. Moją pierwszą i dożywotnią pasją jest śpiewanie - śpiewałam w naprawdę wielu miejscach i przez wiele lat. I jeszcze czasami mi się zdarza. Poza tym: tańczyłam, chodziłam na zajęcia plastyczne, uczyłam się gry na gitarze klasycznej i na flecie, współorganizowałam szkolne i klasowe akademie i przedstawienia, byłam zaangażowaną harcerką (nawet drużynową!), bawiłam się w tworzenie szablonów blogowych w HTMLu; słowem - robiłam wszystko naraz i ze wszystkiego czerpałam naprawdę ogromną satysfakcję. Jako dziecko i jako nastolatka.
Sądzę, że to właśnie ogrom zajęć pokazał mi, że nie muszę się w życiu ograniczać. Nawet, jeśli rysowanie nie idzie mi dobrze - rysuję, bo lubię. Gitara może i nie była dla mnie najlepszym wyborem, ale lekcje dały mi podstawy, dzięki którym mogę dziś przy piwku i dobrych znajomych zagrać od ręki nieśmiertelnego Teksańskiego, Hej, Sokoły i Ona tańczy dla mnie ;-)
Początki czegoś na kształt rękodzieła
Kiedy miałam osiemnaście lat, spędziłam niecałe trzy tygodnie na wolontariacie w górach. W schronisku, w którym pracowałam, dwie dziewczyny wystawiały swoją autorską biżuterię na sprzedaż. Oglądałam ją z zachwytem każdego dnia. W pewnym momencie do zachwytu dołączyła ciekawość, jak to wszystko jest zrobione. Chyba nie minął tydzień od mojego powrotu z wolontariatu, kiedy do drzwi zapukał listonosz z pierwszą paczką z półfabrykatami i koralikami. Na początku oczywiście nie pomyślałam o narzędziach i kombinowałam z kombinerkami ;-)
Pierwsze kolczykowe próby były kompletnie nieudane estetycznie, ale ja i tak cieszyłam się jak dziecko, że to-to w ogóle się trzyma, że ma bigiel, że to-to naprawdę można nosić (tylko czy ktoś by chciał? :D). Później zamawiałam coraz więcej elementów i narzędzi, inspirowałam się fotoblogami (były wtedy na czasie), blogami, uczyłam się, robiłam kolczyki, bransoletki i naszyjniki. Miałam też chwilową przygodę z modeliną. I nawet sprzedawałam te swoje maleństwa koleżankom w szkole (później na uczelni) i nauczycielkom.
W międzyczasie, odkrywając fotoblogowy i blogowy świat rękodzieła, przeżywałam przelotne romanse z dekupażem, kolażem, fotografią, tkaninami i wspaniałym czarnym Łucznikiem. Skutki tych romansów były różne, ale nauczyły mnie jednego: nie poddawać się. Po prostu robić w wolnej chwili to, co sprawia przyjemność i dzielić się tą pasją z innymi!
Przez cały ten czas zachwycałam się scrapbookingiem, cardmakingiem i innymi twórczymi technikami, w których wykorzystuje się papier. Nie do końca wiedziałam, z czym to się je, ale trochę ponad rok temu zaczęłam szukać, kombinować, próbować... wciąż inspirując się pięknymi blogami.
Początki czegoś na kształt rękodzieła
Kiedy miałam osiemnaście lat, spędziłam niecałe trzy tygodnie na wolontariacie w górach. W schronisku, w którym pracowałam, dwie dziewczyny wystawiały swoją autorską biżuterię na sprzedaż. Oglądałam ją z zachwytem każdego dnia. W pewnym momencie do zachwytu dołączyła ciekawość, jak to wszystko jest zrobione. Chyba nie minął tydzień od mojego powrotu z wolontariatu, kiedy do drzwi zapukał listonosz z pierwszą paczką z półfabrykatami i koralikami. Na początku oczywiście nie pomyślałam o narzędziach i kombinowałam z kombinerkami ;-)
Pierwsze kolczykowe próby były kompletnie nieudane estetycznie, ale ja i tak cieszyłam się jak dziecko, że to-to w ogóle się trzyma, że ma bigiel, że to-to naprawdę można nosić (tylko czy ktoś by chciał? :D). Później zamawiałam coraz więcej elementów i narzędzi, inspirowałam się fotoblogami (były wtedy na czasie), blogami, uczyłam się, robiłam kolczyki, bransoletki i naszyjniki. Miałam też chwilową przygodę z modeliną. I nawet sprzedawałam te swoje maleństwa koleżankom w szkole (później na uczelni) i nauczycielkom.
W międzyczasie, odkrywając fotoblogowy i blogowy świat rękodzieła, przeżywałam przelotne romanse z dekupażem, kolażem, fotografią, tkaninami i wspaniałym czarnym Łucznikiem. Skutki tych romansów były różne, ale nauczyły mnie jednego: nie poddawać się. Po prostu robić w wolnej chwili to, co sprawia przyjemność i dzielić się tą pasją z innymi!
Przez cały ten czas zachwycałam się scrapbookingiem, cardmakingiem i innymi twórczymi technikami, w których wykorzystuje się papier. Nie do końca wiedziałam, z czym to się je, ale trochę ponad rok temu zaczęłam szukać, kombinować, próbować... wciąż inspirując się pięknymi blogami.
Mniej więcej w tym samym czasie, co scrapbooking i cardmaking, pojawiło się szydełkowanie (wraz z nieudanymi próbami robienia na drutach, ale wciąż chcę się nauczyć). Wciąż się w ten pasji zatracam, wciąż się uczę, poprawiam błędy. Często można mnie spotkać z szydełkiem w ręce. Dziergam w domu, w pociągu, z przyjaciółką, czasami na uczelni... Uwielbiam szydełkowe maskotki, czapki, a jeszcze bardziej: dywaniki, podkładki, koce i kosze, czyli to wszystko, co pozwala upiększyć dom. Największą miłością darzę grubaśne włóczki!
Poza tym: gotuję, a jak mam dostęp do piekarnika, to też piekę; uczę się florystyki w szkole policealnej; generalnie: chwytam się wszystkiego, co mi wpadnie w ręce. Bo chcę, bo lubię... i chyba trochę muszę. Bycie narzeczoną marynarza wymaga ode mnie wypełniania sobie każdej wolnej chwili twórczymi zajęciami - żeby nie oszaleć z tęsknoty :-)
Jestem bardzo ciekawa, jak wyglądała (lub wygląda) Twoja droga do znalezienia swojej ukochanej pasji.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Nic nie motywuje i nie cieszy mnie tak, jak Twój komentarz <3